Szukaj...

środa, 14 września 2016

Prawie dwa lata!

Jak zerknęłam na ostatnie posty to aż mi się zrobiło głupio, że przez prawie rok nie potrzebowałam się niczym podzielić. Bo naprawdę tak było! W moim mniemaniu nic się z zębami nie działo. Oprócz usuwania tych nieszczęsnych ósemek. Ale na ostatniej wizycie wreszcie wydarzyło się coś co popchnęło mnie do zrobienia tych zdjęć i wrzucenia do dziennika:)

Teraz patrząc wstecz stało się sporo rzeczy. Po pierwsze pozbyłam się łuku podjęzykowego. Nie powiedziałabym, że jakoś szczególnie mi ulżyło. Odkryły się za to sterty kamienia po jego odklejeniu, więc zdecydowałam się na jego usunięcie (bez piaskowania). Nie byłam szczególnie zadowolona, bo dentysta straszył mnie, że poodpadają mi zamki mimo, iż pytałam o to ortodontkę z 5 razy. Do tej pory nie wiem jak ten pan może wykonywać swój zawód... W każdym razie robił to na tyle "delikatnie", że nie pozbył się wszystkiego. Poszłam, więc do swojej kliniki i czyszczenie było wykonane jak należy. Kamienia się pozbyłam, kolor niestety pozostał taki sam, a po dwóch, może trzech miesiącach na nowo było to samo. Przestałam z tym zupełnie walczyć, bo nie mam co miesiąc 150 zł, żeby go sobie regularnie ściągać.

Inną dość przełomową rzeczą było zrobienie kontrolnego pantomogramu. Dowiedziałam się wtedy, że mam resorpcje korzenia prawej dolnej trójki. Podobno jest na tyle mała, iż dentysta by tego nawet nie zauważył.

Jakoś przed wakacjami na lewej dolnej trójce miałam przeklejany zamek, żeby nie stała pod takim kątem. Dość szybko dopasowała się do łuku. Jestem tylko zdziwiona, bo zamek jest dużo większy niż pozostałe, ale ufam ortodontce tym bardziej, że widać efekt.

Ogólnie moja lekarka jest już bardzo zadowolona. Przyznam szczerze, że nie wiem czemu, ponieważ dla mnie to na razie fatalnie wygląda...


Jedynki nie są na tej samej wysokości, wszędzie mam szczerby, a lewe dwójki nadal stoją pod kątem... Trochę się martwię, bo mamy ściągać aparat na wiosnę. Ale w sumie to sporo czasu i może się dużo zmienić. Nie wiem kiedy dokładnie, ale mam mieć przyklejane zamki na wszystkich siekaczach. Pewnie dopiero wtedy będę zadowolona z tego jak wyglądają moje zęby. W każdym razie mam nadzieję, że w końcu przyjdzie taki dzień, bo zdążyłam już wydać prawie 8000 zł, a czekają mnie jeszcze przecież lewe ósemki, które wyrywam prywatnie.

Dlaczego zdecydowałam się na ten post? Ponieważ dostałam wyciągi!! A wyciągi (chociaż nie zawsze, ale w moim przypadku tak) oznaczają końcówkę leczenia :) Dostałam zalecenia, żeby wymieniać je raz dziennie. Noszę dwie sztuki. Jedną naciągam od dwójki do trójki (tylko na noc), a drugą od dwójki do szóstki (całą dobę) co lepiej zobaczyć niż o tym pisać ;)


Chodzi o to żeby rzecz jasna dopasować zgryz i chyba przesunąć linię. Noszę je tydzień, ale już widać efekty mimo, że trochę jeszcze zostało.


Bardzo bałam się wyciągów. Wiedziałam, że podobno ich noszenie jest bardzo bolesne. No i... jest. Ale przez pierwsze dwa dni ;) Ba! Jak ściągałam je do jedzenia to w ogóle ból ustępował jak ręką odjął, mimo, że podczas noszenia był jak pierwsze dni w aparacie. Koszmar. No, ale szybko minął. Być może nie mam jakiś silnych. Takie z małpą na opakowaniu.

Cokolwiek by się nie działo jest bliżej końca niż początku i chociaż to jest pocieszające. Kolejną świetną sprawą jest to, że w cenie ściągania jest pełny pakiet czyszczenia oraz wybielanie lampą. Pytanie jaka jest cena ściągnięcia aparatu ;)

Na koniec dodam, że kolejne ósemki dłutuje 21 września i postaram się zdać relację czy było tak samo jak z prawymi i co jadłam, bo przecież sezon na truskawki się dawno skończył ;)

środa, 15 czerwca 2016

Cała prawda o dłutowaniu ósemek, czyli chirurgiczne usuwanie zębów

Otwierając internety można się naczytać strasznych rzeczy o samym zabiegu. "Masakrycznie spuchłam", "Musiałem brać 10 przeciwbólowców na raz, bo nie dało rady wytrzymać", "Nie jadłam nic 5 dni i schudłam 7 kilo". Nauczona doświadczeniem po wyrywaniu piątek nie panikowałam. Jeżeli cię to czeka polecam to samo ;) Czy boli, czy się puchnie, co się je po wyrywaniu i jak wygląda w ogóle sam zabieg? O tym będzie właśnie ten post.

Kiedy ortodontka powiedziała mi pierwszy raz o usuwaniu zębów zatrzymanych w kości miałam zaledwie 13 lat. Wtedy nie były to nawet zęby, a jedynie ich zalążki. Z racji wieku nie mogłam samodzielnie decydować o losie swoich zębów. Rodzice się wtedy nie zgodzili, ponieważ wiązało się to z narkozą. Marzenia o stałym aparacie odroczyły się w czasie aż do października 2014. Dzisiaj jest czerwiec 2016, a ja dopiero usuwam te zatrzymane zęby. Ortodontka nigdy nie naciskała. Zawsze powtarzała: "byle do ściągnięcia aparatu". No i odwlekałam to w czasie. Zastanawiałam się czy iść na NFZ czy zapłacić chorą cenę (500 zł za zęba) prywatnie. Pewnego dnia na którejś z wizyt znowu poruszyłam kwestie ósemek. Idą wakacje, więc będzie trochę wolnego czasu. Aparat mam mieć ściągany jakoś w pierwszym, drugim kwartale 2017. Jak się zacznie rok akademicki (ostatni!) to nie będzie czasu na chorowanie i nie chodzenie na uczelnię. Zdecydowałam, że poproszę chociaż o skierowanie to już będzie jakaś podstawa, żeby się zapisać na to cholerne dłutowanie. I co się dowiedziałam? Że w mojej klinice pacjenci ortodontyczni mają "speszjal prajs" na ten właśnie zabieg! Mimo wielu dobrych opinii o lekarzach pracujących w placówkach publicznych osobiście nie mam zbyt pozytywnych doświadczeń, dlatego czym prędzej zapisałam się na wyrywanie prawej strony u chirurga w mojej klinice. 

Podczas wizyty, na której dostałam skierowanie od ortodontki na usuwanie wszystkich ósemek miałam przyjemność poznać Pana Doktora. Jest naprawdę świetnym człowiekiem. Wesołym, ale i za razem czułym i troskliwym w odpowiednich momentach. Klasa sama w sobie. Dowiedziałam się wtedy, że zęby są masakrycznie ułożone (serio? :P) i bardzo ciężko je będzie usunąć. Jedna z ósemek wygięła już korzeń siódemce i pewnie w przyszłości trzeba by było usunąć oba zęby. Przez nie wyrósł mi też polip. Dodatkowo zostałam poinformowana, że spuchnę jak balon i będę "jechać" na przeciwbólowych 4 dni. Co innego przeczytać coś w internecie, a co innego kiedy mówi ci to lekarz... No, ale odwrotu już nie było. 


Kiedy nadszedł dzień ostateczny nie stresowałam się. Zupełnie odwrotnie jak przed usuwaniem piątek. Przespałam całą noc, a w ciągu dnia o tym nie myślałam. Wizytę miałam o 17, bo później nie można jeść, a pić można tylko wodę (nawet trzeba). Na lewą stronę umówię się pewnie na późniejszą godzinę, bo jednak głód dał o sobie znać ;) 
Usiadłam na fotelu (jak to u dentysty bywa :P), dostałam "śliniaczek", podpisałam zgodę i zaaplikowano mi dwie ampuły znieczulenia na start w dolny nerw. Doktor wziął skalpel (tak, prawdziwy metalowy skalpel) rozciął, poskrobał i przeszedł do wiercenia. W między czasie asystentka zasysała krew. Szczerze? To był chyba najgorszy moment, bo nie dość, że hałas słyszy się aż w potylicy to trzeba przytrzymywać żuchwę, bo by chyba wyleciała. Z tym wylatywaniem to pewnie przesadzam, ale mam wstręt do patologi kolana i żuchwy. No i trzymałam ją tak sobie przez jakąś chwilę, aż w końcu w szczypcach pojawiła się trzykorzeniowa, pokruszona ósemka. W między czasie czułam co prawda coś na znak "bólu", bo ten nerw jest tam blisko, ale było to chwilowe i bardzo stłumione. I tak właśnie pozbyłam się dolnej ósemki, a właściwie nie ja tylko Pan Doktor. Zapytał się czy nie chcę przełożyć góry na kiedy indziej, ale byłam zdeterminowana. Stwierdził, że jestem twarda, ale jak ma się dwie ampuły znieczulenia to jak być miękkim :P No i poszło, tym razem dużo przyjemniej, bo nie bałam się już o żuchwę. Potem Pan Doktor powiedział, że dużo ciężej było wyciągnąć górnego (był oparty o korzeń siódemki). Założono mi szwy i na tym koniec. Dostałam antybiotyk (Augmentin przez 5 dni), trilac osłonowo oraz ketonal na ból. 

Dopóki znieczulenie trzyma jest wszystko fajnie. Ta, fajnie, o ile ktoś lubi mieć porażenie twarzy :P No, ale przynajmniej nie czuje się bólu. Kiedy znieczulenie zaczęło odpuszczać zaczęła się zabawa. Jestem wytrzymała na ból, ale tego się nie dało znieść. Wzięłam ten ketonal, bo bym nie zasnęła. O spokojnym siedzeniu nie było mowy... Ale! Noc przespałam wstałam jak świeża sasanka na wiosnę. Nic nie bolało. Dodam też, że przeciwbólowca mogłam brać co 6 godz. Dopiero ok 13 po południu dopadła mnie gorączka i znajome uczucie "utkniętej kukurydzy" między zębami. Kolejna piguła (2) poszła do brzucha. Cały dzień bez bólu. O 1 w nocy obudziło mnie znowu uczucie "kukurydzy" i gorączka, więc tableteczka (3) powędrowała do brzucha. Kolejnego dnia nie brałam już żadnej, tylko profilaktycznie na noc co by się nie obudzić (4). Jak powiedziałam na ściąganiu szwów, że wzięłam tylko 4 to lekarz i tak był w szoku ;) 

Niestety nie dopytałam kiedy wziąć antybiotyk. W internecie doczytałam, że podają pacjentom przed zabiegiem. Ja wzięłam dopiero następnego dnia rano, bo po zabiegu nie można jeść, a połknięcie antybiotyku na pusty brzuch może się skończyć wymiotami czego po zabiegu wolałam szczerze uniknąć :P Ogromne piguły, jedna rano, jedna wieczorem. Zakażenia żadnego nie było, więc działał ;)

Jeżeli chodzi o jedzenie to Doktor polecił mi papki. Tłumaczył to tym, że będę miała szczękościsk. Zabieg odbył się przed długim weekendem, a dzień po wyrywaniu był u mnie w domu grill rodzinny. Trochę nad tym ubolewałam, ale przynajmniej nie zawaliłam żadnego kolosa dzięki tej przerwie. Pierwszy poranek po usunięciu rozpoczęłam od kaszki instant dla dzieci. Szczerze? Nie wiem czy to był najlepszy pomysł. Kaszki są super i smaczne, ale wszelkie papki potrafią się tak rozlać w gębie, że są wszędzie. Jadłam oczywiście lewą stroną tak żeby nie dopuszczać pożywienia na prawą, gdzie sączyła się jeszcze trochę krew. Potem zjadłam zmiksowane truskawki (tak, jest sezon i nie zamierzałam odpuścić), ale kolejna papka doprowadzała mnie do szału. No i potem przyszedł czas na grill. Pomyślałam sobie, że spróbuje. W końcu to ode mnie zależny czy dam radę gryźć czy nie. Faktycznie szczękościsk był. Ale kroiłam sobie te kiełbaski na małe kawałeczki i jakoś powoli gryzłam. A potem to już było z górki. Skoro da rade zjeść pokarm stały i nie są to ogórki mało solne czy marchewka, które są twarde to nie ma bata, że się schudnie 7 kilo :P Ba wręcz przytyłam, bo jadłam np. miękkie pizze (Hut). Tak, jadłam pizze z tą spuchniętą japą ;)

No właśnie. Opuchnięcie. Jedni twierdzą, że puchną jak balony, inni że wcale. A ja? A ja miałam paskudnie położone i tak jak obiecał Pan Doktor wyglądałam jak chomik.


Pierwsze zdjęcie wykonałam w dniu zabiegu. Dwa kolejne w dzień po (rano i po południu). Ostatnie jest wykonane 4 dnia po zabiegu i wtedy poszłam pierwszy raz do szkoły bez prawych ósemek. Fakt, że ludzie, którzy widzą mnie prawie codziennie widzieli, że coś jest nie tak, ale na ulicy nie przypatrywali się jakby tata mnie pobił :P Zdaje się, że 2 dnia poszłam na tą pizzę i faktycznie wyglądałam wtedy jak bokser po ciężkiej walce, bo doszedł również siniec. 

Z innych technicznych rzeczy to można ponarzekać na to, że jak policzek puchnie na zewnątrz to puchnie i do wewnątrz, czyli zagryzamy go sobie i robią się ranki. Jeżeli ktoś jest nie mądry i nie wyrywa zębów przed założeniem aparatu (tak jak ja) to druty z ostatnich zamków również ten policzek ranią, ale od czego jest w końcu wosk ;) Nadal mam takie jakby górki na dziąsłach i one mają zniknąć dopiero po 6 tygodniach, bo tam wytwarza się nowa kość w miejsce zębów. Widzę, że się zmniejszają, więc chyba wszystko zmierza w dobrym kierunku :)) Zęby myłam dopiero rano po kaszce i nie płukałam intensywnie wodą, żeby nie naruszyć skrzepów. Na prawym policzku zaczęłam spać dopiero po tygodniu. 6 dnia po wyrywaniu miałam ściągnięte szwy i niewiele poczułam, więc nie należy panikować. 

Drugą stronę mogę usuwać dopiero miesiąc po wyrwaniu pierwszej, dlatego umówię się już po zakończeniu sesji. Wtedy będę już wolnym od zatrzymanych zębów człowiekiem <3 Wiem, że post był długi, ale mam nadzieje, że ułatwi komuś albo podjęcie decyzji o wyrywaniu, może uspokoi, może nie, ale chociaż rozjaśni sprawę ;) Powodzenia dobry człowieku!