Szukaj...

piątek, 12 grudnia 2014

Dwa misiące góra, misiąc dół i chęć odzyskania bieli

Czas mija nawet nie wiem kiedy. To już dwa miesiące odkąd pojawiło się trochę żelaza na moich zębach. Ktoś może powiedzieć, że to krótko. W pełni się z tym zgadzam, jednak co przeżyłam to moje ;)

Zacznę od tego co działo się na wizycie 5.12.2014 r. Został mi wymieniony drut na górze na grubszy. Myślałam, że skurczybyk będzie mocno ciągnął i znowu będzie duży ból zębów. Boleć pobolały, ale nie tak mocno jak za pierwszym razem. Normalnie jadłam i nie sprawiało mi to większych problemów. Na dole został ten sam drut, ale pani doktor naciągnęła mi te trzy między przerwami po wyrywaniu. Ciągnęło jak cholera... Trochę bolało, ale nie tak jak po założeniu aparatu na górze. Zabieg ten miał polegać na odciągnięciu czwórek od reszty w kierunku szóstek. Efekt był bardzo szybki. Na zdjęciach tego nie widać, ale pojawiły się małe szparki. Teraz, już po tygodniu, trójki się do nich przesunęły i nie ma po nich śladu ;)

Jak pisałam w poście wyżej, kolor zębów jest nieciekawy. Po zagojeniu dziur wprowadziłam płyn do płukania i zmieniłam pastę, dlatego będzie up do postu o higienie! Nie wiem co prawda jak szybko to nastąpi, bo mam teraz ograniczony czas (w moim domu zagościł szczeniaczek), ale na pewno w końcu się pojawi :)

Co do efektów prostowania zębów, to nie są już chyba takie szybkie jak po miesiącu. Pojawiła się co prawda szpara między krzywą górną dwójką i trójką, ale sam ząb stoi twardo w miejscu. Stopniowo zmniejsza mi się szpara po prawej stronie. Jak się uśmiecham jest już niewidoczna.Na dole do "pożądanego szeregu" wróciła dolna prawa dwójka. Na zdjęciach średnio to widać, ale jak się odsunęła to kamień który był pomiędzy nią a jedynką wyszedł i już pięknie go domyłam ;)

Czas leci szybko kiedy już się człowiek przyzwyczai do tych kilku drutów. Łuki podniebienny i językowy przestały przeszkadzać po około tygodniu. Teraz jem wszystko i w sumie o nich nie pamiętam.

Przed założeniem aparatu miałam naturalnie dość białe zęby. Na porównaniu można zobaczyć, że aktualnie wyglądają po prostu źle. Są ciemniejsze i dużo żółtsze. Stąd mój pomysł zagadnięcia ortodontki apropo naprawy tego niepożądanego efektu. Dowiedziałam się, iż mogę wykonać zabieg piaskowania. Psuje on jednak szkliwo i w moim gabinecie tego nie wykonują (mija się to z profilaktyką). Ściąganie kamienia jest neutralne dla zęba, ale nie likwiduje przebarwień. Smuci mnie, że kolor się cały czas pogłębia, a nie można tak naprawdę nic na to poradzić. Jeżeli zdecyduję się na zabieg to na pewno go opisze. Na razie nie mam takich pomysłów.

To chyba tyle z moich przeżyć. Załączam aktualne zdjęcia (wybrałam świąteczne czerwone gumki ;))


Oraz porównanie dołu po miesiącu (szału nie ma):


Następną wizytę mam za półtora miesiąca. Do tego czasu powinien się pojawić post o higienie ;)

środa, 12 listopada 2014

Komplikacje, czyli aparat dół i łuki

Parę dni przed piątkową wizytą zauważyłam, że nie jestem w stanie złączyć ze sobą prawych szóstek. Nie było to w żaden sposób widoczne, ale zęby po prostu "wisiały". W sumie i tak ich nigdy nie używałam, ale zdecydowałam się na leczenie ortodontyczne głównie po to, by kiedyś móc z nich korzystać.

Na wizycie poinformowałam moją ortodontkę. Chwile się pozastanawiała i powiedziała, że będzie trzeba wprowadzić zmianę do leczenia. Jak się dowiedziałam co ma na myśli to mnie zatkało. A cóż to było? Ta-dam! Łuki podniebny i podjęzykowy. Naczytałam się o tym wcześniej na forum strasznych rzeczy. Że boli, nie da się jeść, chce się wymiotować i inne okropieństwa.

Jak było ze mną? Może jestem dziwna, ale nie wzrusza mnie to jakość strasznie ;) Fakt, trochę ciężko się je. Np. rozpuszczony ser lubi się tam zaplątać i wisi. Jakaś kluska nie ma ochoty się odkleić. Jakiś większy kawałek ciasta utyka między łukiem podniebiennym a podniebieniem. Ale poza tym jest naprawdę ok. Nie mam też jakiegoś wielkiego problemu z seplenieniem. Jak rozmawiałam pierwszego dnia ze znajomą, która też miała podniebnego to była zdziwiona, że tak wyraźnie mówię ;) Nie na darmo chodziło się do kółka teatralnego :P

Wizyta była długa (ok godz.), ponieważ miałam przyklejane dwa łuki oraz dolną szynę. Łuk górny jest przyklejony sposobem "japońskim", czyli bez pierścieni. Na razie nie odpadł, więc wszystko ok ;) Na dole już z pełnym żelastwem, także nie ma siły, żeby się odkleiło. Jedyne co mnie denerwuje to kupa cementu. Mam nim ubrudzone siódemki i inne elementy.

Po założeniu aparatu miałam uczucie ciągnięcia, ale zęby mnie nie bolały i nie bolą do dziś. Czyżby za cienki drut i nic się nie dzieje? Nie wiem. Też nie widzę na razie żadnych zmian, ale być może jest za wcześnie. Na górze mam ten sam drucik tylko wymienione gumki. Tym razem ruszofe :D

Rzeczą, która trochę dziwi i martwi to pożółknięcie zębów. Nie sądziłam, że ten proces przybierze takie tempo. Cóż, zapewne przyjdzie czas żeby wprowadzić może jakiś specyfik do wybielania, ale nad tym się muszę zastanowić i sponsultować z lekarzem.

Tak wyglądają łuki, aparat na górze i na dole oraz "pożółknięcie".


To z kolei jest efekt po miesiącu noszenia :)


PS Co do dziury po wyrywaniu, która mnie pobolewała i coś się z niej sączyło, to pewnego dnia wyszło z niej coś przypominającego strup. Poleciało trochę krwi, a strup po ok. dwóch dniach zniknął. Od tamtej pory nic nie pulsowało, a dentysta powiedział, że jest dobrze zagojona ;)

czwartek, 30 października 2014

Wyrywanie dolnych zębów.

Stało się. Nie mam już dolnych piątek. Pierwsza była wyrwana 21, a druga 23 października. Minął już tydzień, więc żeby nie straszyć wrażliwych krwią, wstawiam zdjęcia już z zagojonymi dziurami ;)


Idąc na wizytę 21.10 myślałam, że pozbędę się obu na raz, tak jak to było z górnymi. Okazało się, że to niemożliwe, bo nie można mieć znieczulenia jednocześnie po prawej i lewej stornie. Jak już mi je zrobili, to zrozumiałam o co chodziło. Po prostu nie dałoby się przełykać śliny :) Tak, więc drugi musiał być wyrwany innego dnia. Z prawą stroną poszło łatwo. Tak jak poprzednio znieczulenie nie bolało, a wyciągania nie czułam. Z tym dolnym dużo gorzej się wygląda po wyjściu od dentysty ;) Warga wisi i ciężko nad nią zapanować. Jadłam te dwa dni co chciałam, ponieważ gryzłam drugą stroną. W czwartek przyszedł czas na wyrywanie drugiego zęba. Pan doktor jak zwykle wbił igłę i wlał znieczulenie. I tu zaczęły się schody. Nie poczułam znieczulenia. Tak jak by ugrzęzło w tym jednym miejscu wkłucia i nie chciało się przesunąć dalej. Czekaliśmy dłuższą chwile i nic się nie działo. Poszła druga dawka znieczulenia i... nadal nic ;) Musiałam zamykać i otwierać buzię. Zaczęło trochę mrowić język, ale też jakoś wyjątkowo wolno to szło. Lekarz powiedział, że mógł się źle wkłuć. Miał pacjenta obok, więc zależało mu na czasie. Mi z resztą też, bo kto lubi siedzieć na fotelu dentystycznym ;) W każdym razie zapadła decyzja, że spróbujemy go wyrwać, a jak będzie bolało to przestaniemy. Szczypce poszły w ruch. Doktor złapał zęba i zapytał czy coś czuję. Odpowiedziałam, że tak. On na to zrobił trzy ruchy i go wyjął :) Czułam ból, ale taki jak przy wyrywaniu mleczaka. I na tym przynajmniej na razie staje przygoda z pozbywaniem się zębów. Dłutowanie ósemek musi poczekać do wakacji ;)

Oczywiście nie chce tu nikogo straszyć, bo nie podskoczyłam na fotelu, ani nie musiałam krzyknąć. Po prostu znieczulenie nie było jeszcze w pełni rozprzestrzenione. Dosłownie chwile po wyjściu z przychodzi już działało. Na pewno jakbym nie pozwoliła, nie wyrwał by mi go bez znieczulenia, ale zależało i mi i jemu na czasie. Zawsze można było jeszcze chwile poczekać ;)

Dziury się goiły tak jak poprzednio. Jedyną różnicą jest większe ryzyko, że coś się może w niej osadzić.

Ogólnie ta druga dziura boli mnie nawet po tygodniu. Sączy się z niej coś słonego i ciągle dłubię tam językiem (być może dlatego boli i cieknie). Nie idę jednak do dentysty. Poczekam jeszcze kilka dni, bo dziąsło ani nie jest spuchnięte, ani zaczerwienione. Wygląda wręcz na lepiej zagojone niż to drugie. Nie chce wyjść na panikarę ;)

Czekam z niecierpliwieniem na założenie dolnego aparatu. Ma to nastąpić 7.11. Będę już pełnoprawną aparatką ;)

Higiena aparatu ortodontycznego - jak sobie radzę?

Każdy ortodonta, dentystka i higienista będą nas maltretować o mycie zębów co posiłek oraz codzienne nitkowanie zębów. Znajomi będą się z nas śmiać, że na imprezie, w pracy, w szkole wymykamy się do toalety z całym tym higienicznym sprzętem. Jak, więc to wyważyć?

Czytając fora i robiąc wywiad wśród znajomych, a także znając stanowisko specjalistów, ułożyłam swój "rytuał" dbania o jamę ustną.

Jestem studentką, a przerwy trwają czasem 15 minut. Bywa też tak, że nie ma ich wcale... Nie jestem, więc w stanie zjeść i umyć zębów na jednej przerwie. Kolejną sprawą jest odczekanie 20 min po posiłku. Potrzebowałabym w takim razie ponad pół godzinnej przerwy. Jest to niewykonalne, więc jeżeli jestem na uczelni, to po prostu nie myje zębów od razu po posiłku. Ba! Najczęściej w ogóle tego nie robię. Wiem, że to straszne, ale niestety inaczej się nie da. Nikogo nie obchodzi nasza "fanaberia" mycia zębów co 3 godziny.
Kiedy spędzam czas w domu robię to po każdym posiłku/płynie innym niż woda. Jeżeli jem poza domem -> tak samo jak w szkole. Bez napinki. Nie można pod siebie całego świata ustawiać ;)

Samo mycie zębów różnie u mnie trwa. Jak pisałam w poście wcześniej używam szczoteczki elektrycznej oral-b 5000 oraz pasty blend-a-med pro-expert do nadwrażliwych dziąseł. Jest dla mnie perfekcyjna i nie zamienię jej na żadną inną. Ogólnie zaczynam od mycia przez 3 min. zwykłą końcówką (profesjonal clean). Jeszcze nie zaopatrzyłam się w końcówkę ortodontyczną (taką z dziurką w środku) i nie wiem czy to zrobię (pewnie tak, bo są w zestawach z jedno-kępkowymi końcówkami). Na razie mam jeszcze kilka tych zwykłych, więc mi się nie spieszy ;) Kiedy umyje już dokładnie wszystkie powierzchnie, przychodzi czas na doczyszczanie aparatu. Do tego używam właśnie szczoteczki jedno-kępkowej. Trwa to różnie. Ok. 2 min. Podkreślę, że na razie mam aparat tylko na górze. Nie zaopatrzyłam się jeszcze w żaden płyn do płukania, bo miałam usuwane zęby i alkohol nie wchodził w grę. Jak się na jakiś zdecyduję to na pewno o tym napiszę ;) Tak wygląda zestaw, który noszę zawsze przy sobie i często używam go więcej niż 2 razy dziennie ;)


Jeżeli chodzi o nitkowanie, wpada do mojego grafiku raz na dwa dni. Lubie to robić i robiłam to przed założeniem aparatu. Daje mi to pełną czystość. Taka "wisienka na torcie" po myciu zębów ;) Czemu nie częściej? Po prostu nie odczuwam potrzeby. Robiąc to codziennie nie widziałam nic na nitce. Od kiedy noszę aparat mam więcej przestrzeni między zębami, dlatego jeżeli ich nie nitkuje, pozostaje mi tam sporo resztek i źle to wygląda. Używam tej z rossmanna, bo jest tania, a dobra. Poleciła mi ją moja dentystka ;) Jeżeli ktoś nie wie jak to robić i/lub krwawią mu dziąsła to niech się nie przejmuje. Na jutube jest mnóstwo filmów z instruktarzem jak to wykonać poprawnie. Ja jak zaczynałam też miałam problem z krwawieniem. Głowa do góry, bo po tygodniu mija i jest ok.


Uważam też, że nie ma sensu inwestować w drogie pasty, płyny, nici czy szczoteczki do zębów. Jak dla mnie przereklamowana sprawa, bo to czego używam teraz świetnie się sprawdza.  
Ogólnie nie jest to jakoś strasznie uporczywe dla osoby, która dbała w miarę normalnie o higienę jamy ustnej przed założeniem aparatu. Gorzej, jeżeli myło się zęby raz dziennie, albo (o zgrozo) wcale ;)

Początki z aparatem - fakty i mity o bólu

Moje wrażenia od razu po założeniu aparatu były bardzo pozytywne. Od zawsze o nim marzyłam, więc nie straszne mi było wyrywanie i ból po założeniu aparatu. Aktualnie minęły 3 tygodnie od założenia.

Jak pisałam we wcześniejszym poście, samo założenie aparatu nie boli. Nie czułam również żadnego dyskomfortu do końca dnia. Co prawda nie jadłam nic co trzeba gryźć, ponieważ zęby ciągnęły i być może była to po prostu moja psychika ;) Jednak w nocy się zaczęło. Tak, nie mogło być za pięknie ;) Ból był bardzo nieznośny. Puknięcie zębami dolnymi w górne powodowało momentalną pobudkę. Rano oczywiście kaszka i tylko zblędowane posiłki. Pod wieczór przestały mi doskwierać szóstki i nawet zjadłam frytki z Mc ;) Drugiego dnia ból był już niewyczuwalny.
Ogólnie czuć takie przeszycie jak się puknie zębem o ząb. Nie jest to jednak uczucie ciągłe i dające o sobie znać cały czas, dlatego jeżeli spożywa się papki wszystko jest OK.
Gorzej jest np. z myciem zębów. To trzeba zrobić i nie da się tego pominąć. Ja myłam zwykłą szczoteczka, ale wiem, że niektórzy wybierają tą z miękkim włosiem. Zawsze to jakiś sposób. Co do pasty to ja używam blend-a-med pro expert do nadwrażliwych dziąseł. Ona, mam wrażenie, trochę znieczula dziąsła, więc jest godna polecenia. Używam od zawsze szczoteczki elektrycznej (teraz mam tą 5000 obral-b) co jest pewnie trochę bardziej bolesne niż zwykłej, ale daję radę i przynajmniej czuję gładką powierzchnię zęba ;)

W dzień założenia aparatu poszłam na cotygodniową zumbę. Uśmiechałam się duuuużo, bo na tych zajęciach inaczej się nie da ;) W każdym razie druty wystające z ostatnich zamków na szóstkach poraniły mi dziąsło. Pani ortodontka dała mi na szczęście wosk i od razu sobie zakleiłam zamki. Mama kupiła mi preparat na afty i ranki, ale nie sądzę, żeby to dużo pomogło. Ranki szybko się zagoiły, a po zaklejeniu w ogóle nie doskwierały. Jedynie trochę nie za fajnie to wygląda, ale nie widać tego, aż tak na ostatnich zamkach ;) Po tygodniu nakładania wosku, któregoś razu na noc zapomniałam to zrobić. I od tamtej pory nie miałam już potrzeby nakładania go, bo okazało się, że nic mnie już nie rani. A tak wygląda wosk :)


Ortodontka przestrzegła mnie przed odgryzaniem czegokolwiek przednimi zębami. Byłam "posłuszna" do chwili, aż nie podjęłam się zjedzenia kebaba ;) Pewnie wyglądałam śmiesznie, bo kebab musiał zostać dojedzony widelcem, ponieważ po dwóch kęsach okazało się, że ból powrócił i nie ma mowy o dalszej "standardowej" konsumpcji ;) Zęby dokuczały mi ok. 2 dni i znowu wszystko wróciło do normy.

Ogólnie najbardziej doskwierała i "przeskakiwała" mi jedynka (ta cofnięta). Widocznie ona najbardziej pracuje. Zaraz po niej dwójka i trójka już mniej. Szóstką po prawej nie mogę gryźć wcale. Boli do tej pory. Być może dlatego, że jej nie używam i może się swobodnie przemieszczać. Lewej strony nie czuje. Nie widzę też żadnych zmian. Być może dlatego ;)

Najfajniejsze jest to, że już po 3 dniach widać (i czuć!) było efekty. Co prawda są na razie małe, ale i tak dla mnie bomba! ;) Zawsze coś. Tak właśnie się prezentowały po tygodniu:


Zamki ustawiły się bardziej na jednej linii. Jedynki już tak na siebie nie nachodzą. Tak jak mówiłam, wiem, że ogrom efektu nie powala, ale przecież jest! Chociaż taki mały ;) Dzięki temu uśmiech dużo łatwiej przychodzi na usta. Większość ludzi mówi, że aparat do mnie pasuje mimo wieku (21, więc nastolatką już nie jestem ;)).

Do aparatu można się bardzo szybko przyzwyczaić! Ból mija, a nawet minimalne zmiany dodają motywacji. Ja po tygodniu już całkowicie zapomniałam, że go noszę. Nie czuje go na dziąsłach, ani nie mam efektu "pełnej buzi". Kocham go i jest teraz częścią mnie! Pewnie będzie mi się z nim ciężko rozstać ;)

piątek, 10 października 2014

Pierwszy dzień z aparatem!

No i mam czego chciałam ;) Wreszcie jest! Mój żelazny przyjaciel <3 Na razie tylko na górze, bez pierścieni oraz bez podłączenia siódemek.

Postaram się zobrazować jak wyglądała sama wizyta i zakładanie. Pani prosi żeby usiąść na krześle po czym nas kładzie. Tak, każda wizyta jest na leżąco. Trzeba uważać żeby nie zasnąć ;) Nie natknęłam się nigdzie na tą informacje, dlatego ją podaje. Następnie wkłada taki krążek, żeby nie zamykać ust i żeby dziąsła nie dotykały do zębów. Nakłada jakieś kwaśne cudo. Zmywa je i następnie po osuszeniu, zaczyna naklejać zamki. Każdy przykleja w dokładnie wymierzonym miejscu i naświetla niebieskim światłem. Po tych czynnościach wyciąga nam krążek trzymający usta i można wypłukać buzie. Potem wkłada druciki i zakłada gumki - ligatury. Cała wizyta trwała ok 40 minut.

Uwaga! Samo zakładanie nie boli, nie jest nieprzyjemne i takie tam. Jedynie krążek pod koniec zaczyna trochę dokuczać, ale też bym tego nie wyolbrzymiała.

Uczucie po założeniu? Też mi znane. Podobne do tego, gdy jak wejdzie nam popkorn między zęby i nie możemy go wyciągnąć, a ząb się przez to trochę przesuwa. Wrażenie ciągnięcia -> tak bym to nazwała. Ogólnie na razie mnie nie boli. Zobaczymy co będzie jutro :)

Po założeniu miałam 2 godziny nie jeść i nie pić. Również przestrzeżono mnie żeby nie gryźć przodem. Zęby oczywiście myć po każdym posiłku. Na wypadek awarii (odklejenie zamka) mam się zgłosić do lekarza i nie panikować.

To chyba tyle jeżeli chodzi o dzisiejszy dzień :) Tak wyglądają moje zęby w aparacie. Wybrałam zielono czerwone gumki.


Czekam na dzień aż zamki będą w jednej linii i będzie się można bezproblemowo chwalić aparatem. Na razie nie mam parcia pokazywać ile tysięcy nosze na zębach, ale też nie wstydzę się uśmiechać ;)

piątek, 26 września 2014

Wrażenia tydzień po wyrywaniu zęba

Początki łatwe nie były. Uczucie jak wcześniej pisałam dziwne, ale nie bolesne. Podobne do uszkodzenia sobie dziąsła nicią dentystyczną, bądź popcorn'em. Z każdym dniem słabło, a po trzech w zasadzie było już niewyczuwalne. Inaczej jest w przypadku dotknięcia miejsca poekstrakcyjnego. Uczucie na chwile powraca, ale szybko przechodzi.

Ogólnie nie nitkowałam zębów przy tych okolicach, jednak 6 dnia coś mnie podkusiło. Nie polecam ;) wtedy faktycznie chwile pobolało, ale też nie jakoś kosmicznie długo.

Moje wrażenia po wyrwaniu były bardzo pozytywne. Nie żałowałam tych piątek, ponieważ jedna rosła pod kątem 45 do reszty. Nie muszę się już martwić, że zranię się nią w język :D Druga zaś miała czarne dziursko od strony, którą przylegała do 6. A chciałam jej żałować, hehe ;) Zęby już teraz wydają się dużo prostsze (chodzi mi oczywiście o tył ;))


Problematyczne wydaje mi się jedynie to, że przy szerokim uśmiechu widać niestety braki. Mniej po stronie szalonej koślawej piątki. Nie mogę się po prostu za szeroko uśmiechać :)


Same dziury właściwie są już zagojone. Nie widać czerwonych miejsc, ani zagłębień. Dziąsło je przykryło. Właściwie dopóki się nie zarosły utrzymywały praktycznie ten sam kolor. No może jaśniały, ale ciężko mi to określić. Dopiero jak dziąsła zaczęły się schodzić czerwone dołki znikały. Teraz już zupełnie ich nie ma, ale miejsca są jeszcze dość miękkie. Co jeść pisałam w poście wcześniej ;)

Teraz pozostało tylko czekać, aż wreszcie założą mi druty i zdobędę nowego metalowego pomocnika-lekarza-przyjaciela :)))

Co najłatwiej jeść po wyrwaniu zęba?

Najogólniej wszystko co mięciutkie ;) Jednak, jeżeli macie wyrwanego zęba tylko po jednej stronie, to właściwie nie ma ograniczeń. Wystarczy omijać okolice poekstrakcyjną.

Ja miałam od razu usunięte dwie górne piątki co mi trochę skomplikowało posiłki i picie płynów. W dzień wyrywania zęba (godz. 17) nie jadłam już nic do końca dnia. Podobno można spożywać posiłki chyba 3 godziny po zabiegu, ale wolałam nie ryzykować i się trochę przegłodziłam.

Następny dzień zaczęłam od dwóch szklanek wody (robię to codziennie). Uczucie było raczej dziwne niż nieprzyjemne. Trochę ciągnące. Nie bardzo chce się dziury czymkolwiek dotykać. Na następny ogień poszła wystudzona kaszka dla dzieci. To był kosmos, bo jak z napojami da się uniknąć kontaktu, tak tutaj nie było o tym mowy. Zastanawiałam się jak ja to wypłucze :) Podkreślę też, że nie badałam językiem tych okolic. Odważyłam się dopiero po myciu zębów. Po kaszce (mimo podwójnej porcji) nadal ssał mnie głód i dopchnęłam się bułką. Po prostu wydłubałam miękki środek, a skórkę pogryzłam jedynkami ;) Trwało to trochę czasu. Do wytrzymania. Na przekąskę zjadłam banana i jogurt. Jedząc obiad znowu mogłam poczuć się jak bobas ;) Obiadki "Gerbera" <3 Co prawda, jeżeli ktoś nie lubi jałowego smaku, radzę doprawić :) Mi bardzo smakował, a bez gryzienia jedynkami konsumuje się dużo szybciej :D Na kolację znowu była bułka, tym razem z serkiem wiejskim.

Mniej więcej do 3 dnia bawiłam się w papko-dietę. Naprawdę nie była taka zła ;) Po tym czasie zaczęłam używać szóstek żeby coś gryźć. Co prawda do tej pory nie jem zbyt twardych rzeczy, bo to po protu upierdliwe. Poza tym mam jakieś obawy, że coś twardego mogło by się wbić w dziąsło i całe gojenie licho by wzięło. Tak, więc czekam sobie, aż miną te dwa tygodnie i bez obaw będę mogła jeść orzechy ;)

Z miękkich rzeczy polecam kluski, pierogi, zupy, sałatki z gotowanych warzyw, ziemniaki, kasze jaglaną, banany, pomarańcze, zmiksowane jabłka lub inne owoce, bułki, chleby, mieloniaki, serki homogenizowane oraz jogurty. Można też oczywiście budynie i kisiele, ale osobiście nie przepadam za tego typu rzeczami ;) I pamiętajmy żeby nie zaniedbać naszej diety! Jest naprawdę mnóstwo produktów, które można jeść i nadal odżywiać się zdrowo!!!


W zasadzie już po tygodniu można jeść co się chce, bo dziąsła zasłaniają dziury, a pożywienie nie pcha się nieproszone ;)

Jeżeli chodzi o alkohol po wyrywaniu zęba jest on zabroniony tak jak i wszystkie używki.
Poza tym nie sądzę, że ktoś kto miał takie znieczulenie, potrzebuje jeszcze kolejnego ;) Nie wiem co prawda jak długo należy utrzymywać abstynencję. Mi wyrywali zęba w czwartek, a w poniedziałek poszłam się spotkać z koleżankami na pizzy i piwie ;) Z pizzą poradziłam sobie bardzo dobrze, aczkolwiek najwolniej (miała grube, miękkie ciasto) ;) A z piwem, jak to z płynem, uporałam się szybko. Żyć żyje, komplikacji nie było, ale nie wiem jak to się ma do zaleceń medycznych (chyba trzeba odczekać 24 godziny po wyrywaniu).

czwartek, 25 września 2014

Wyrywanie zębów - sprostowanie internetów

Noc przed wizytą u chirurga przespałam caluteńką. Zero niepokoju mimo, że mój chłopak zawzięcie mi przypominał dopytując czy się boję ;) Niczym się nie przejmowałam. Bardziej stresuje mnie wejściówka na studiach :P Sama byłam zszokowana takim zachowaniem, bo nigdy dotąd nie miałam znieczulenia. Borowanie zawsze na wariata ;) Oczywiście ciekawość zżerała. Szukałam na forach opinii itd. Wszyscy jak leci piszą, że samo wyrywanie nie boli. No, bo i jak ma boleć, skoro dwie godziny po zabiegu nie czujemy nosa ;) Nie mniej na temat znieczulenia ludzie wypisują czasem straszne rzeczy. To samo mówi moja rodzina. Bolesne, nieprzyjemne. Do wytrzymania, ale zapamiętuje się na długo.

Usadowiłam się na fotelu. Chirurg była kobietą. Szczupła kobietą. Zastanawiałam się jak ma zamiar wyciągnąć te moje niesforniaki ;) Ogólnie było śmiesznie. Tu żarcik, tam kawalik. Oni chyba muszą tak muszą, żeby z pacjenta uszło tego nerwa ;) Najpierw zajrzała, zbadała teren. Kiedy drugi raz otworzyłam usta coś tam połachotała i oznajmiła mi, że skończyła i teraz musi znieczulić wewnętrzną część. Patrze na nią jak głupia i nie wierze. Nic nie poczułam! Serio nic! Może jestem jakaś nie czuła na swoje nieszczęście po prostu :P O podniebienia czułam jedynie przebicie i rozpieranie. Ale nawet nie umiem powiedzieć czy było nieprzyjemne, a już na bank nie bolesne. Samo wyrywanie odbywa się kilka minut po znieczuleniu. Czytałam, że trwa około 3-4 min. W mnie z min... :) Parę dźwigni i po zębie. Drugi poszedł jeszcze szybciej. Leci trochę krwi, ale nie jakoś strasznie dużo. Zdaje się, że włożyła mi coś w dziąsło, ale mogło mi się wydawać, bo nic nie czułam ;) Potem gaziksy, należy je zagryźć i jedziemy z lodem na japie do domu ;) Znieczulenie trzyma 2 godziny, więc czułam się jak po botoksie (nigdy nie miałam, więc tylko mi się tak wydaje :D).

Naczytałam się również, że jak schodzi znieczulenie to zaczyna się jazda. Ja się pytam jaka niby jazda? To nie boli! Uczucie jest bardzo zbliżone do tego jak przy nitkowaniu za bardzo sobie pod dziąsło podjedziemy.

Jedyną niedogodnością są pewne kwestie typu:
-nie można ćwiczyć
-szaleńczo kichać
-płukać ambitnie zębów
-omijać okolice poekstrakcyjne
-nie spożywanie gorących i zimnych pokarmów i napojów itd.

Lekarz na pewno wam to przekaże, a jak nie to jest mnóstwo artykułów w necie. Ja np. już drugiego dnia poszłam na zumbę i krwotoku nie dostałam ;) Fakt, że się oszczędzałam, ale też bez przesady.

Ten post był długi, ale miał sprostować brednie, które niektórzy piszą. Sorry, może nie brednie, bo niektórych tak boli, ale wydaje mi się, że większość osób, których wyrywanie nie wzrusza, po prostu nie udzielają się w necie. Sama nie jestem herkulesem, a zniosłam to dzielnie ;)

Nikogo nie namawiam do wyrywania zębów!!! Jednak jak już musicie, a wcześniej tego nie robiliście, to nie stresujcie się za bardzo, bo może się to okazać równie neutralne co zjedzenie popkorn'u i utknięcie w dziąśle kukurydzy ;)

Druga wizyta, postawiona diagnnoza

Kiedy weszłam do gabinetu mina pani doktor nie mówiła nic dobrego. Powiedziała, że raczej nie ma dobrych wieści, ale jeszcze zobaczy mój staw. Strzykał. Tak, więc rozmyły się marzenia o zachowaniu wszystkich zębów. Jednak przez te dwa tygodnie zdążyłam ochłonąć z myślą na temat ich usuwania. Diagnoza się niestety powtórzyła. 8 zębów. Na początek dwie górne piątki. Jestem już umówiona na 11.10 na zakładanie górnej szyny. Trzeba odczekać przynajmniej 2 tygodnie po wyrywaniu, żeby móc "zainstalować" aparat. Rodzice przeżywali, ale wiedzieli, że to nie jest czysta estetyka, a komfort życia.

Tak, więc umówiłam się do chirurga tydzień później. Szczerze mówiąc kompletnie nie czułam niepokoju. Byłam z tym zupełnie pogodzona :)

Pierwsza-druga wizyta ;)

Długo myślałam czy się po prostu nie poddać i żyć z tymi krzywulcami jak żyłam. Diagnoza wydawała się straszna i wszyscy wybijali mi ją z głowy. Dopiero jak odchylałam policzek i pokazywałam, że górna prawa piątka tylko mi zawadza, ludzie łapali się za głowy i przyznawali rację.

Zdecydowałam, że zmieniam ortodontę. Nie chciałam wracać do poprzedniej pani. Klinika, którą regularnie odwiedzam (dentysta) jest daleko. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, iż mają świetnych specjalistów. Co prawda, nie mam potwierdzenia w postaci znajomego, ale kolejki, które się ustawiają do tej kobietki mówią same za siebie ;)

Zrobiłam sobie wcześniej zdjęcia, żeby nie iść po kolejne skierowanie. Pani była przeurocza. Miła, sympatyczna, młodzieżowa, a do tego nie straszyła mnie wyrywaniem 8 zębów. "Dawała nadzieje". Zrobiła wyciski i policzyła mnie trochę taniej niż w poprzedniej klinice. Na zdjęciach można zauważyć moje szalone ósemki ;)



Już drugi ortodonta zaglądający w moją paszczę traktował mnie trochę jak przypadek specjalny za, którego się do tej pory nie uważałam.

Diagnozy jednak były zupełnie inne niż poprzednie:
-wyrywanie zębów, jeżeli aparat metal (nie zakładała z góry ile, ale piątki lub czwórki)
-aparat samoligaturujący, który jest baaaardzo drogi (2500zł), ale rozciąga w jakiś sposób szczękę i robi miejsce na zęby <- nie ma kolorowych gumek co mnie smuciło :(

Tym optymistycznym akcentem zakończyła się wizyta. Po dwóch tygodniach byłam umówiona znowu i czekałam na werdykt. Bardzo się cieszyłam, że nie skazałam się na poprzednią ortodontkę.

Pierwsza wizyta po dłuuuuugim czasie!

Jestem studentką, więc muszę organizować czas jak najlepiej. W ciągu semestru jestem zabiegana, a w sesje jeszcze bardziej. Dlatego do tej pory nie udałam się do ortodonty. Drugą sprawą są fundusze. Decydując się na aparat należy pamiętać, że jest to bardzo droga zabawa.

Pierwsza moja myśl to było pójście do ortodonty, który jest po prostu najbliżej. Przypomniałam sobie jednak, że moja sąsiadka nosi druty, więc postanowiłam zagadać. Jak się okazało po krótkiej rozmowie, mój pomysł był fatalny. Niby miałabym blisko, ale specjaliści podobno do niczego. Ponoć zamki odpadają, zęby się nie prostują i same horrory. Zdecydowałam się na wizytę u ortodontki, którą poleciła mi sąsiadka. Trochę dalej, ale podobno świetny fachowiec. Przychodziła do pacjentów nawet w zaawansowanej ciąży.

Umówiłam się na wizytę. Czekałam miesiąc... Ogólnie babka była rzeczowa. Przedstawiła sprawę jasno, bez owijania w bawełnę. Mój wyrok toooo..... Da - dam! Wyrwać 8 zębów!!! Pomierzyła suwmiarką, popatrzyła na pantomogram z przed lat i postawiła dwie opcje. W zależności od tego jak wyglądają aktualnie moje 8 można było:
-dłutować 8 i wyrywać wszystkie 5 lub 4
-wyrywać 5 lub 4 oraz 7 i czekać aż wyjdą 8 i poprowadzić je pod dobrym kątem
Druga opcja wydała mi się chora. 8 nawet jak już wyjdą to szybko się psują. Tym bardziej, że moim 7 nic nie brakuje tylko rosną pod złym kątem. Mój tata się uśmiał jak przedstawiłam mu obie opcje. Powiedział: "Tak to i ja ci mogę zęby wyprostować. Jak się wyrwie połowę to same się poprawnie poustawiają." Czy tak, czy siak, pani doktor dała mi skierowanie na prześwietlenia - pantomogram i cefalometria. Długo się zastanawiałam czy je robić.

Nie chciałam wracać do tej ortodontki, nawet jeżeli miałam o niej jedną pozytywną opinię od sąsiadki. Być może zna się na swoim fachu, ale to w jaki sposób stawia diagnozy mi  się nie spodobało. Nawet nie obejrzała zdjęć, a już nie dawała mi żadnych szans. A dla zwykłego człowieka 8 zębów to chora cena za proty uśmiech.

Dlatego jeżeli ty masz wątpliwości to zrób to co ja. Idź po drugą, bądź nawet trzecią opinię, do innego lekarza! A nóż w twoim przypadku da się uratować kilka zębów ;)

Dlaczego aparat?

Myślę, że po obejrzeniu zdjęć nie będzie trzeba odpowiadać na pytanie "dlaczego" ;) Osoby wrażliwe i strachliwe proszone są o zasłonięcie oczu :P


Oczywiście! Są bardzo krzywe ;) Jednak uwierzcie mi. Naprawdę nie jestem osobą próżną. Top modelką i tak nie zostanę ;) Jeżeli chodziłoby tylko o piękny uśmiech widoczny na zdjęciu, nie wiem czy podjęła bym się leczenia. Ba! Jakby chcieli mi wyrywać zęby to w ogóle nie byłoby o aparacie mowy. Powodem dla którego się zdecydowałam na leczenie jest moja prawa górna strona (od 5-7). Można sobie pomarzyć, żeby coś nią pogryźć. Kolejnym problemem są dolne siódemki, które nie mają możliwości się do końca wyrżnąć. Ciężko je domyć i stąd próchnica...

Być może niektórzy powiedzą, że skoro nie mam "wampirów" (<- wystających trójek) i tych tylnych zębów nie widać, to po co się w to bawić? A po to, że problem jest natury fizjologicznej. Jeżeli wysiada mi któryś ząb po lewej to nie mam czym gryźć. A skoro i tak zakładam aparat to w bonusie prostuje krzywulce na przodzie ;)

Jak wcześniej wspominałam, nie znalazłam dużo osób na forach ani blogach z pokrzywionymi trzonowcami. Stąd mój pomysł na ten dziennik. Liczę na to, że osoba z podobną wadą będzie mogła znaleźć wsparcie gdziekolwiek jest ;)

Zacząć zawsze najtrudniej...

Eh... No właśnie od czego? :)
Jestem Kąsaczokształtna, mam 21 lat i wadę zgryzu. Duuuże stłoczenie. Bloga zakładam, bo przejrzałam sporo historii na forum oraz wiele blogów o aparatach ortodontycznych i rzadko kto ma podobnym problemem. Stąd moja inicjatywa. Mam nadzieję, że będę mogła komuś pomóc, jeżeli męczy się z czymś podobnym.

Postaram się przybliżyć moją historię, która zaczęła się w 2006 r. Miałam wtedy 13 lat i pierwszy raz wybrałam się do ortodonty, ponieważ dentysta przestrzegł rodziców, że takie krzywulce jak moje ciężko domyć, nitkować i chętniej wypadają (są gorzej utwierdzone). Jako, iż dzieciaki mają jeszcze elastyczne szczęki dostałam taki oto aparat.


Minęło 8 lat i już nie pamiętam jak długo go nosiłam (ok. 0,5-1 roku). Musiałam to cudeńko zakładać na dzień i na noc. Można go było wyciągać jedynie do posiłków, mycia zębów itd. Aparat rozkręcało się co jakiś czas, a to z kolei powodowało rozciąganie szczęki. Boleśnie ranił dziąsła, ale byłam twarda. Bardzo marzyłam o prostych zębach, więc naprawdę się przyłożyłam. Moja ortodontka była pod sporym wrażeniem. Przy moim stłoczeniu, które wyglądało mniej więcej tak jak na tym starym gipsowym modelu...


... zrobiły mi się szczerby między jedynkami ;)


Wtedy pani doktor powiedziała, że można zakładać aparat stały, tylko dobrze by było usunąć zawiązki ósemek (moi rodzice się nie zgodzili, bo zabieg miał być wykonywany pod narkozą), ponieważ jest ryzyko pokrzywienia się zębiszczy w przyszłości. Moje niewyrośnięte ósemki wyglądały wtedy tak jak na pantomogramie poniżej (te na samych końcach).


Dała też wybór, że można poczekać, aż same się wyrżną i wtedy je usuwać. Parentsiaki wybrali drugą opcję. Aparaty przestałam nosić i szczęka się oczywiście zeszła, a ósemek ani widać, ani słychać. I tak czekałam aż do 21 roku życia ;)

Jak się niedawno okazało było to głupotą. Moja nowa ortodontka powiedziała, że mogło by to diametralnie zmienić moją aktualną sytuacje na lepszą. Miała bym więcej miejsca na zęby i nie musiałabym usuwać -> o tym potem. Skrytykowała również podejście tamtej pani doktor, ponieważ aparat stały nie jest dla dzieci. Trzeba mieć ukończone 16 lat, bo dopiero wtedy szczęka jest odpowiednio uformowana (?) <- to nie jest za profesjonalne słowo :P

I tak sobie walczę o te moje proste zęby :) A co mi w nich najbardziej przeszkadza nakreślę w następnym poście ;)