Szukaj...

środa, 14 września 2016

Prawie dwa lata!

Jak zerknęłam na ostatnie posty to aż mi się zrobiło głupio, że przez prawie rok nie potrzebowałam się niczym podzielić. Bo naprawdę tak było! W moim mniemaniu nic się z zębami nie działo. Oprócz usuwania tych nieszczęsnych ósemek. Ale na ostatniej wizycie wreszcie wydarzyło się coś co popchnęło mnie do zrobienia tych zdjęć i wrzucenia do dziennika:)

Teraz patrząc wstecz stało się sporo rzeczy. Po pierwsze pozbyłam się łuku podjęzykowego. Nie powiedziałabym, że jakoś szczególnie mi ulżyło. Odkryły się za to sterty kamienia po jego odklejeniu, więc zdecydowałam się na jego usunięcie (bez piaskowania). Nie byłam szczególnie zadowolona, bo dentysta straszył mnie, że poodpadają mi zamki mimo, iż pytałam o to ortodontkę z 5 razy. Do tej pory nie wiem jak ten pan może wykonywać swój zawód... W każdym razie robił to na tyle "delikatnie", że nie pozbył się wszystkiego. Poszłam, więc do swojej kliniki i czyszczenie było wykonane jak należy. Kamienia się pozbyłam, kolor niestety pozostał taki sam, a po dwóch, może trzech miesiącach na nowo było to samo. Przestałam z tym zupełnie walczyć, bo nie mam co miesiąc 150 zł, żeby go sobie regularnie ściągać.

Inną dość przełomową rzeczą było zrobienie kontrolnego pantomogramu. Dowiedziałam się wtedy, że mam resorpcje korzenia prawej dolnej trójki. Podobno jest na tyle mała, iż dentysta by tego nawet nie zauważył.

Jakoś przed wakacjami na lewej dolnej trójce miałam przeklejany zamek, żeby nie stała pod takim kątem. Dość szybko dopasowała się do łuku. Jestem tylko zdziwiona, bo zamek jest dużo większy niż pozostałe, ale ufam ortodontce tym bardziej, że widać efekt.

Ogólnie moja lekarka jest już bardzo zadowolona. Przyznam szczerze, że nie wiem czemu, ponieważ dla mnie to na razie fatalnie wygląda...


Jedynki nie są na tej samej wysokości, wszędzie mam szczerby, a lewe dwójki nadal stoją pod kątem... Trochę się martwię, bo mamy ściągać aparat na wiosnę. Ale w sumie to sporo czasu i może się dużo zmienić. Nie wiem kiedy dokładnie, ale mam mieć przyklejane zamki na wszystkich siekaczach. Pewnie dopiero wtedy będę zadowolona z tego jak wyglądają moje zęby. W każdym razie mam nadzieję, że w końcu przyjdzie taki dzień, bo zdążyłam już wydać prawie 8000 zł, a czekają mnie jeszcze przecież lewe ósemki, które wyrywam prywatnie.

Dlaczego zdecydowałam się na ten post? Ponieważ dostałam wyciągi!! A wyciągi (chociaż nie zawsze, ale w moim przypadku tak) oznaczają końcówkę leczenia :) Dostałam zalecenia, żeby wymieniać je raz dziennie. Noszę dwie sztuki. Jedną naciągam od dwójki do trójki (tylko na noc), a drugą od dwójki do szóstki (całą dobę) co lepiej zobaczyć niż o tym pisać ;)


Chodzi o to żeby rzecz jasna dopasować zgryz i chyba przesunąć linię. Noszę je tydzień, ale już widać efekty mimo, że trochę jeszcze zostało.


Bardzo bałam się wyciągów. Wiedziałam, że podobno ich noszenie jest bardzo bolesne. No i... jest. Ale przez pierwsze dwa dni ;) Ba! Jak ściągałam je do jedzenia to w ogóle ból ustępował jak ręką odjął, mimo, że podczas noszenia był jak pierwsze dni w aparacie. Koszmar. No, ale szybko minął. Być może nie mam jakiś silnych. Takie z małpą na opakowaniu.

Cokolwiek by się nie działo jest bliżej końca niż początku i chociaż to jest pocieszające. Kolejną świetną sprawą jest to, że w cenie ściągania jest pełny pakiet czyszczenia oraz wybielanie lampą. Pytanie jaka jest cena ściągnięcia aparatu ;)

Na koniec dodam, że kolejne ósemki dłutuje 21 września i postaram się zdać relację czy było tak samo jak z prawymi i co jadłam, bo przecież sezon na truskawki się dawno skończył ;)

środa, 15 czerwca 2016

Cała prawda o dłutowaniu ósemek, czyli chirurgiczne usuwanie zębów

Otwierając internety można się naczytać strasznych rzeczy o samym zabiegu. "Masakrycznie spuchłam", "Musiałem brać 10 przeciwbólowców na raz, bo nie dało rady wytrzymać", "Nie jadłam nic 5 dni i schudłam 7 kilo". Nauczona doświadczeniem po wyrywaniu piątek nie panikowałam. Jeżeli cię to czeka polecam to samo ;) Czy boli, czy się puchnie, co się je po wyrywaniu i jak wygląda w ogóle sam zabieg? O tym będzie właśnie ten post.

Kiedy ortodontka powiedziała mi pierwszy raz o usuwaniu zębów zatrzymanych w kości miałam zaledwie 13 lat. Wtedy nie były to nawet zęby, a jedynie ich zalążki. Z racji wieku nie mogłam samodzielnie decydować o losie swoich zębów. Rodzice się wtedy nie zgodzili, ponieważ wiązało się to z narkozą. Marzenia o stałym aparacie odroczyły się w czasie aż do października 2014. Dzisiaj jest czerwiec 2016, a ja dopiero usuwam te zatrzymane zęby. Ortodontka nigdy nie naciskała. Zawsze powtarzała: "byle do ściągnięcia aparatu". No i odwlekałam to w czasie. Zastanawiałam się czy iść na NFZ czy zapłacić chorą cenę (500 zł za zęba) prywatnie. Pewnego dnia na którejś z wizyt znowu poruszyłam kwestie ósemek. Idą wakacje, więc będzie trochę wolnego czasu. Aparat mam mieć ściągany jakoś w pierwszym, drugim kwartale 2017. Jak się zacznie rok akademicki (ostatni!) to nie będzie czasu na chorowanie i nie chodzenie na uczelnię. Zdecydowałam, że poproszę chociaż o skierowanie to już będzie jakaś podstawa, żeby się zapisać na to cholerne dłutowanie. I co się dowiedziałam? Że w mojej klinice pacjenci ortodontyczni mają "speszjal prajs" na ten właśnie zabieg! Mimo wielu dobrych opinii o lekarzach pracujących w placówkach publicznych osobiście nie mam zbyt pozytywnych doświadczeń, dlatego czym prędzej zapisałam się na wyrywanie prawej strony u chirurga w mojej klinice. 

Podczas wizyty, na której dostałam skierowanie od ortodontki na usuwanie wszystkich ósemek miałam przyjemność poznać Pana Doktora. Jest naprawdę świetnym człowiekiem. Wesołym, ale i za razem czułym i troskliwym w odpowiednich momentach. Klasa sama w sobie. Dowiedziałam się wtedy, że zęby są masakrycznie ułożone (serio? :P) i bardzo ciężko je będzie usunąć. Jedna z ósemek wygięła już korzeń siódemce i pewnie w przyszłości trzeba by było usunąć oba zęby. Przez nie wyrósł mi też polip. Dodatkowo zostałam poinformowana, że spuchnę jak balon i będę "jechać" na przeciwbólowych 4 dni. Co innego przeczytać coś w internecie, a co innego kiedy mówi ci to lekarz... No, ale odwrotu już nie było. 


Kiedy nadszedł dzień ostateczny nie stresowałam się. Zupełnie odwrotnie jak przed usuwaniem piątek. Przespałam całą noc, a w ciągu dnia o tym nie myślałam. Wizytę miałam o 17, bo później nie można jeść, a pić można tylko wodę (nawet trzeba). Na lewą stronę umówię się pewnie na późniejszą godzinę, bo jednak głód dał o sobie znać ;) 
Usiadłam na fotelu (jak to u dentysty bywa :P), dostałam "śliniaczek", podpisałam zgodę i zaaplikowano mi dwie ampuły znieczulenia na start w dolny nerw. Doktor wziął skalpel (tak, prawdziwy metalowy skalpel) rozciął, poskrobał i przeszedł do wiercenia. W między czasie asystentka zasysała krew. Szczerze? To był chyba najgorszy moment, bo nie dość, że hałas słyszy się aż w potylicy to trzeba przytrzymywać żuchwę, bo by chyba wyleciała. Z tym wylatywaniem to pewnie przesadzam, ale mam wstręt do patologi kolana i żuchwy. No i trzymałam ją tak sobie przez jakąś chwilę, aż w końcu w szczypcach pojawiła się trzykorzeniowa, pokruszona ósemka. W między czasie czułam co prawda coś na znak "bólu", bo ten nerw jest tam blisko, ale było to chwilowe i bardzo stłumione. I tak właśnie pozbyłam się dolnej ósemki, a właściwie nie ja tylko Pan Doktor. Zapytał się czy nie chcę przełożyć góry na kiedy indziej, ale byłam zdeterminowana. Stwierdził, że jestem twarda, ale jak ma się dwie ampuły znieczulenia to jak być miękkim :P No i poszło, tym razem dużo przyjemniej, bo nie bałam się już o żuchwę. Potem Pan Doktor powiedział, że dużo ciężej było wyciągnąć górnego (był oparty o korzeń siódemki). Założono mi szwy i na tym koniec. Dostałam antybiotyk (Augmentin przez 5 dni), trilac osłonowo oraz ketonal na ból. 

Dopóki znieczulenie trzyma jest wszystko fajnie. Ta, fajnie, o ile ktoś lubi mieć porażenie twarzy :P No, ale przynajmniej nie czuje się bólu. Kiedy znieczulenie zaczęło odpuszczać zaczęła się zabawa. Jestem wytrzymała na ból, ale tego się nie dało znieść. Wzięłam ten ketonal, bo bym nie zasnęła. O spokojnym siedzeniu nie było mowy... Ale! Noc przespałam wstałam jak świeża sasanka na wiosnę. Nic nie bolało. Dodam też, że przeciwbólowca mogłam brać co 6 godz. Dopiero ok 13 po południu dopadła mnie gorączka i znajome uczucie "utkniętej kukurydzy" między zębami. Kolejna piguła (2) poszła do brzucha. Cały dzień bez bólu. O 1 w nocy obudziło mnie znowu uczucie "kukurydzy" i gorączka, więc tableteczka (3) powędrowała do brzucha. Kolejnego dnia nie brałam już żadnej, tylko profilaktycznie na noc co by się nie obudzić (4). Jak powiedziałam na ściąganiu szwów, że wzięłam tylko 4 to lekarz i tak był w szoku ;) 

Niestety nie dopytałam kiedy wziąć antybiotyk. W internecie doczytałam, że podają pacjentom przed zabiegiem. Ja wzięłam dopiero następnego dnia rano, bo po zabiegu nie można jeść, a połknięcie antybiotyku na pusty brzuch może się skończyć wymiotami czego po zabiegu wolałam szczerze uniknąć :P Ogromne piguły, jedna rano, jedna wieczorem. Zakażenia żadnego nie było, więc działał ;)

Jeżeli chodzi o jedzenie to Doktor polecił mi papki. Tłumaczył to tym, że będę miała szczękościsk. Zabieg odbył się przed długim weekendem, a dzień po wyrywaniu był u mnie w domu grill rodzinny. Trochę nad tym ubolewałam, ale przynajmniej nie zawaliłam żadnego kolosa dzięki tej przerwie. Pierwszy poranek po usunięciu rozpoczęłam od kaszki instant dla dzieci. Szczerze? Nie wiem czy to był najlepszy pomysł. Kaszki są super i smaczne, ale wszelkie papki potrafią się tak rozlać w gębie, że są wszędzie. Jadłam oczywiście lewą stroną tak żeby nie dopuszczać pożywienia na prawą, gdzie sączyła się jeszcze trochę krew. Potem zjadłam zmiksowane truskawki (tak, jest sezon i nie zamierzałam odpuścić), ale kolejna papka doprowadzała mnie do szału. No i potem przyszedł czas na grill. Pomyślałam sobie, że spróbuje. W końcu to ode mnie zależny czy dam radę gryźć czy nie. Faktycznie szczękościsk był. Ale kroiłam sobie te kiełbaski na małe kawałeczki i jakoś powoli gryzłam. A potem to już było z górki. Skoro da rade zjeść pokarm stały i nie są to ogórki mało solne czy marchewka, które są twarde to nie ma bata, że się schudnie 7 kilo :P Ba wręcz przytyłam, bo jadłam np. miękkie pizze (Hut). Tak, jadłam pizze z tą spuchniętą japą ;)

No właśnie. Opuchnięcie. Jedni twierdzą, że puchną jak balony, inni że wcale. A ja? A ja miałam paskudnie położone i tak jak obiecał Pan Doktor wyglądałam jak chomik.


Pierwsze zdjęcie wykonałam w dniu zabiegu. Dwa kolejne w dzień po (rano i po południu). Ostatnie jest wykonane 4 dnia po zabiegu i wtedy poszłam pierwszy raz do szkoły bez prawych ósemek. Fakt, że ludzie, którzy widzą mnie prawie codziennie widzieli, że coś jest nie tak, ale na ulicy nie przypatrywali się jakby tata mnie pobił :P Zdaje się, że 2 dnia poszłam na tą pizzę i faktycznie wyglądałam wtedy jak bokser po ciężkiej walce, bo doszedł również siniec. 

Z innych technicznych rzeczy to można ponarzekać na to, że jak policzek puchnie na zewnątrz to puchnie i do wewnątrz, czyli zagryzamy go sobie i robią się ranki. Jeżeli ktoś jest nie mądry i nie wyrywa zębów przed założeniem aparatu (tak jak ja) to druty z ostatnich zamków również ten policzek ranią, ale od czego jest w końcu wosk ;) Nadal mam takie jakby górki na dziąsłach i one mają zniknąć dopiero po 6 tygodniach, bo tam wytwarza się nowa kość w miejsce zębów. Widzę, że się zmniejszają, więc chyba wszystko zmierza w dobrym kierunku :)) Zęby myłam dopiero rano po kaszce i nie płukałam intensywnie wodą, żeby nie naruszyć skrzepów. Na prawym policzku zaczęłam spać dopiero po tygodniu. 6 dnia po wyrywaniu miałam ściągnięte szwy i niewiele poczułam, więc nie należy panikować. 

Drugą stronę mogę usuwać dopiero miesiąc po wyrwaniu pierwszej, dlatego umówię się już po zakończeniu sesji. Wtedy będę już wolnym od zatrzymanych zębów człowiekiem <3 Wiem, że post był długi, ale mam nadzieje, że ułatwi komuś albo podjęcie decyzji o wyrywaniu, może uspokoi, może nie, ale chociaż rozjaśni sprawę ;) Powodzenia dobry człowieku!

środa, 23 grudnia 2015

Minął rok...

Jak zwykle jestem spóźniona z postem, bo zanim się zbiorę do napisania czegoś konstruktywnego mija sporo czasu. 10 października minął rok odkąd noszę na zębach aparat ortodontyczny. Zdjęcia są oczywiście z tego właśnie dnia, a tak poza tym to nie mam nic na swoje usprawiedliwienie :)
Z własnej ciekawości zrobiłam zestawienie z pierwszego i 365 dnia. Efekt widoczny na zdjęciu poniżej :)


Jeżeli chodzi o odczucia to już mam go serdecznie dość. Głownie przez kolor, który zawitał na moich zębach. Myślałam, że po roku noszenia mimo wszystko są bardziej spektakularne efekty, a ja mam wszędzie szpary i bokiem stojące zęby. Kolejną sprawą jest obawa przed tym, że któregoś razu ortodontka rzuciła, iż ściągniemy go w sierpniu. Serio? Przecież na razie wygląda to fatalnie, a z drugiej strony chciałabym się już go pozbyć, bo i kondycja zębów jest marna i bądź co bądź jedzenie się odrywa, a nie odgryza. Marzy mi się z resztą już to piaskowanie. Paradoksem jest, że umiałam się uśmiechać i nie krępować przed założeniem aparatu, a teraz to jest jeden wielki koszmar. Od pół roku mam wrażenie, że nic się nie dzieje. Zupełnie nic... Za tydzień mam wizytę, może dowiem się na niej czegoś bardziej pokrzepiającego, bo na dziś dzień myśli są takie jak widać.

wtorek, 4 sierpnia 2015

10 miesięcy i żegnaj intruzie!!!

Ostatnio byłam strasznie zabiegana. Wizyta została przełożona, ponieważ pani ortodontka nie przyjmowała tego dnia, a ja dodatkowo wyjeżdżałam nad morze. Tak więc odbyła się z dwutygodniowym opóźnieniem... Dawno mnie nie było, ale za to wracam z wielką pompą, a mianowicie :)

Idąc na wizytę miałam złe przeczucia. Czułam, że będzie bolało. No i się nie pomyliłam! Winowajcą nieprzyjemności była rurka na szóstce przez, którą nie chciał przejść grubszy od aktualnego drut. Pani doktor mocno się z nią siłowała. Cierpiałam przez kolejne 3 dni, ale warto było! Dlaczego? Dlatego, że dzięki całej tej sytuacji została podjęta decyzja o usunięciu łuku podniebiennego!

No i jak się z tym fantem czuje? Szczerze? Bez rewelacji ;) Niby mi go nie brakuje, ale żeby zaraz fajerwerki i sztuczny tłum to też nie. Łatwiej się je i mówi, jednak nie poczułam wolności jakiej się spodziewałam.
Dowiedziałam się też, że moje zęby są na etapie osadzania się (?) cokolwiek to znaczy. Czyli raczej nadal ich nie prostujemy jak to było obiecywane na ostatniej wizycie ;)

Co zaobserwowałam? Że co jakiś czas pobolewa mnie dolna lewa strona. Od jedynki do czwórki. Po drugiej stronie robi mi się przerwa między dwójką a trójką i oczywiście zmniejszają się wszystkie szczerby po ekstrakcji piątek.

Prawdopodobnie na przyszłej wizycie dostane skierowanie na wyrywanie górnych zatrzymanych ósemek. Będzie zabawnie, tym bardziej, że biorę retinoidy, które na ok. 3 tyg. będzie trzeba odstawić. Relację oczywiście zdam :)

Z nowinek to chyba tyle. A zęby na dziś dzień prezentują się następująco :)


piątek, 29 maja 2015

Siedem miesięcy i rozterki

 Tak wiem... Długo, oj długo mnie tu nie było. Ale w sumie nie bez powodu. Po pierwsze niewiele się zmienia w tym moim uzębieniu. A po drugie to mam mnóstwo wątpliwości czy dobrze zrobiłam fundując sobie aparat...

Czy ja przed założeniem aparatu narzekałam na niemożność gryzienia pożywienia? Ah tak, to byłam ja! Czy nie po to założyłam aparat, żeby w końcu poprawić sobie komfort życia? Tak, to ty kąsaczokształtna. To gdzie ten efekt? Ano BRAK. Jeżeli o te sprawy chodzi to lekko nie jest. Szóstki, moje ukochane, jedyne, które w tej czynności zawsze były pomocne, wychyliły się w dużym stopniu do zewnątrz. Żeby nie klej na którym wisi przyczepiony od środka łuk to nie miałabym zupełnie czym gryźć.

Drugą bardzo przykrą rzeczą jest kształt zębów. Nie wiem czy wcześniej nie zwracałam na to uwagi czy po prostu takie mi się podobały, ale aktualnie tracę wszelką nadzieje na ładny uśmiech. Po pierwsze ta krzywa górna dwójka jest dużo węższa niż ta druga. Jak mogłaś tego kiedyś nie widzieć kąsaczokształtna? No nie widziałam i dowiaduje się dopiero teraz. Strach się bać jaki będzie efekt końcowy. A co powiecie na moją wybrakowana trójkę? Czy już mogłaby grać rekwizyt kapitana haka? A na deser prezentuje zjechaną jedyneczkę. Samo piękno...

Najgorsze są te sumy, które idą na leczenie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Kiedyś chciałam jedynie komfortu życia, a teraz chce już mieć ładny uśmiech. Nie mówię holiłódźki, ale chociaż ładny...

No i czekam oczywiście na dzień, w którym się pozbędę łuku podniebiennego. Niby nie utrudnia mi jakoś wielce życia, ale nawet spaghetti jest swego rodzaju zagrożeniem ;) Na pewno nie będzie mi się z nim ciężko rozstać :P

Z nowych rzeczy:
- w najbliższej przyszłości będę musiała usunąć górne ósemki (wtedy na siódemki zostaną założone pierścienie)
- od następnej będziemy już przestawiać zęby (myślałam, że robimy to od 7 miesięcy) :P

Wstawiam zdjęcia z pierwszego dnia i dzisiejszego (akurat kolor gumek ten sam, tylko na odwrót). Mam nadzieję, że w przyszłości nie będę żałowała, że założyłam sobie aparat ortodontyczny.

A i nie przestraszcie się koloru. To też jest duży minus noszenia tego cuda.


poniedziałek, 2 lutego 2015

Higiena UP!

Jest! Nareszcie się zebrałam! :D Sporo się zmieniło od początku noszenia aparatu (mimo, że to dopiero 4 miesiące), a głównie kolor zębów. Stąd poszukiwania dotyczące zabiegów, które mogłyby przywrócić biel.


Jednak od początku! Najważniejsza jest chyba kwestia ile razy dziennie myje zęby. No cóż... Rano, wieczorem, no i jak czuję potrzebę. O zgrozo! Czemu się do tego przyznałam ;) Tak, wiem, jestem okropna. Ktoś powie: sama sobie winna skoro nie robiła tego co posiłek. W sumie na logikę prawda. Ale uwierzcie mi, że z początku była dyscyplina i mycie zębów po każdym daniu, napoju innym niż woda (oprócz oczywiście szkoły czy jakiś imprez poza domem) i "klops". Zęby żółkły i ciemniały. Jedyne co było dobre w tym ciągłym pakowaniu szczoteczki do ust to domycie kamienia, który wcześniej był niedostępny przez duże stłoczenie. Tak, więc zrezygnowałam z wypełniania swojego czasu myciem swojej paszczy.

Odkąd zauważyłam, że zęby mają coraz gorszy kolor, wprowadzałam jakieś zmiany do poranno-wieczornego" rytuału.

Zaczęło się od płynu do płukania ust. Kupiłam fioletowy LISTERIN total care. Powiem, że przy pierwszym użyciu bardzo się wzruszyłam. Mocny ;) Ja jestem akurat mało wrażliwa na pieczenie czy coś w tym rodzaju, więc mi odpowiada. Rano bezstresowo można dać buziaka chłopakowi :P Dodatkowo zaczęłam używać zwykłej szczoteczki z gumką do czyszczenia języka. Dzięki temu efekt świeżości utrzymuje się jeszcze dłużej. Ogólnie zawsze miałam problem z nieświeżym oddechem i tłumaczyłam sobie, że to przecież musi być z żołądka, bo myję i nitkuje dokładnie zęby. A tu guzik prawda. Płyn+czyszczenie języka i oddech jak na filmach ;)


Mimo wprowadzonych zmian obserwowałam, że żółty kolor jest bardziej widoczny pod drutami. Pomocne okazały się wyciorki z rossmanna. Są świetne i często je można kupić na promocji. Używam po każdym myciu zębów do przestrzeni między zamkami i zrezygnowałam z jednokępkowej elektrycznej, bo się po prostu zużyła.


Czy pomogło? Oczywiście, że pomogło, ale kolor nie ustępował. Kolejnym krokiem była pasta. Nie odczuwam już nadwrażliwości, więc zafundowałam sobie blen-a-med 3D white. Czy pomogła? Na osad nie bardzo. Chyba, że to dzięki niej kolor się nie pogłębia, a trochę wyhamował. W każdym razie używam i jestem zadowolona.


Poszukiwania na tym jednak nie poprzestały. Natrafiłam na zabieg piaskowania. Niektórzy ortodonci to nawet zalecają. Zagadnęłam, więc moją co ona na to. Dowiedziałam się, że zamki oczywiście nie odpadną, ale zabieg ten (nieznacznie), niszczy szkliwo. W moim gabinecie nawet tego nie wykonują, bo w ich zdaniu mija się to z profilaktyką zębów. Także dopiero jak będę w ciężkiej desperacji to może się zdecyduję. No i na pewno wykonam je po zdjęciu aparatu.

Szukałam, więc dalej. I natrafiłam na pastę "blanx - anty osad". Dużo aparaciarzy ją poleca, więc skusiłam się i ja. Zakupiłam ją przez internet. Dodatkowo sprawiłam sobie końcówki ortodontyczne do szczoteczki elektrycznej. Nie używam jej (pasty) co posiłek (ewentualnie dwa razy dziennie), ale albo mam efekt placebo, albo naprawdę działa.
Jak już skończy się ta zajmująca mi praktycznie cały czas sesja, zrobię sobie mały eksperyment. Chcę myć zęby dwa razy dziennie blanxem, a po każdym innym posiłku niż śniadanie i kolacja blend-a-medem. Jestem ciekawa efektów jakie przyniesie mi stosowanie tych dwóch past razem.


Być może właśnie to będzie rozwiązaniem dla piaskowania zębów. Szczerze mówiąc mam taką cichą nadzieję ;)

Kończąc ten długi post chcę tylko dodać, że nitki używam tej której używałam, jednak przerwa między górnymi dwójkami i trójkami jest do wyczyszczenia wyciorkami ;)

Powolna aktualizacja, zimowe kolory i krewetka...

No tak... Muszę przyznać, dawno mnie nie było. Dlaczego? Bo sesja :< Chciałam wszystko opowiedzieć od razu po wizycie, ale czas goni do nauki. Dodatkowo obiecałam jakiś post o higienie, ale wyszło jak zawsze.
W każdym razie jestem i opowiadam!
Co zmieniło się od poprzedniej wizyty? Na pewno zęby na dole bardziej "podporządkowały się" drutowi. Prawa, dolna trójka nie stoi już bokiem. "Wróciła do szeregu" ;)


Wszystkie szpary po ekstrakcjach robią się coraz mniejsze, natomiast pojawiły się nowe między górnymi dwójkami i trójkami.


Tak poza tymi małymi rzeczami (które też cieszą) nic więcej się nie poprawiło.
Dowiedziałam się też, że lewą górną dwójką na razie nie będziemy się zajmować. Przykro, ale trzeba czekać...
Wizyta wydawała mi się dość długa. Pani ortodontka wymieniła mi oba łuki (górny jest kwadratowy) oraz zmieniła ligatury na "zimowo" niebieskie.


Na wspomnianą wcześniej dolną trójkę mam założoną krewetkę. Jest to po prostu metalowa ligatura. Nie wiem dokładnie do czego służy w moim przypadku, ale zastosowań jest kilka.


Usłyszałam też, że dobrze dbam o higienę jamy ustnej, więc tym bardziej nie mogę znieść koloru jaki przybrały moje zęby podczas tych 3 miesięcy.

Następną wizytę mam dopiero 27 lutego. Zmiany już teraz nie są aż tak spektakularne jak były na początku, jednak przed każdą wizytą nadal czuję "dreszczyk" emocji ;)

PS Cały czas pamiętam o poście związanym z higieną!